wtorek, 30 listopada 2010

1808 – Strzelać, gdy do nas strzelają, Sharpe... strzelać częściej. Cz. II

Dziś postanowiłem przeprowadzić dodatkowe ćwiczenia ze strzelania. Celność to jedna sprawa, ale kiedy jej brak...

Po prostu trzeba zasypać wroga ołowiem.





Z nieodnalezionego dziennika Richarda Sharpe;
Kampanie Richarda Sharpe B. Cornwell, Wydawnictwo Erica, Warszawa,

niedziela, 28 listopada 2010

Sharpe zniknął tam, gdzie nikt by go nie szukał.

Moja znajomość z Sharpem nie trwa może zbyt długo, ale ciągle łapię się na tym, że zawsze kiedy wydaje mi się, żę już niczym mnie nie zaskoczy, robi coś całkowicie dziwnego.

Dziś zniknął na długi czas i nikt nie potrafił go znaleźć. Nie było go na nabożeństwie i nie pojawił się później, gdy jego kompania zwyczajowo grała sobie w karty. To, co mnie szczególnie zastanowiło, to fakt, że nikt nie wydawał się zaskoczony jego nieobecnością. Dlaczego. Dowiedziałem się później, kiedy wrócił wieczorem z kilkoma książkami.

Wierzcie w to, lub nie. Sharpe poszedł na targ i znalazł człowieka, który z ukrycia handlował książkami. Powiedział, że to nie dla niego, tylko dla człowieka z oddziału. Sam nie wiem, co myśleć – może znowu mnie nabiera...



Z nieodnalezionego dziennika Richarda Sharpe;
Kampanie Richarda Sharpe B. Cornwell, Wydawnictwo Erica, Warszawa,

http://www.facebook.com/note.php?note_id=169172659772880

sobota, 20 listopada 2010

1808 – Strzelać, gdy do nas strzelają, Sharpe... strzelać częściej.

Kolejny generał odwiedził nas dziś, by zostawić odrobinę bojowego ducha przed jutrzejszą bitwą. Tym wysoko urodzonym fajtłapom zawsze się wydaje, że jak rzucą kilka słów do wiwatu swoich adiutantów, to wystarczy, by pozbawić strachu rzesze zwykłych żołnierzy, którzy jutro wyruszą prosto pod kule francuskich karabinów. Dla nich będzie to równoznaczne z wykazaniem się “niebywałym męstwem w obliczu przeważających sił wroga”, które będą mogli sobie zapisać w listach do króla z prośbą o następny awans i tytuły. Tylko, że to nie oni giną...

Te cholerne karabiny, z których strzelamy częściej przypominają straszaki, niż prawdziwą broń. Większa część potyczki polega tak naprawdę na tym, by podejść jak najbliżej i strzelać jak najczęściej – a jeśli to możliwe – strzelać częściej niż wróg. I liczyć na to, że nasze kule trafią do celu, a ich nie...

Wszyscy uczyliśmy się ładować karabiny na czas. Problem polegał w tym, że nawet wtedy oddanie trzech salw w regulaminowym czasie, to było za wolno. Ładunki były za duże, ładowanie za wolne, a broń po kilku strzałach zapychała się pakułami. Na bliskim dystansie na szczęście nie musimy używać całego ładunku. Dzięki temu mamy tę niewielką przewagę nad żabojadami... dzięki temu, mój regiment jest jeszcze w miarę kompletny...



Z nieodnalezionego dziennika Richarda Sharpe;
Kampanie Richarda Sharpe, B. Cornwell, Wydawnictwo Erica, Warszawa

poniedziałek, 8 listopada 2010

Bolące blizny i wspomnienie Mary.

To zaskakujące, jak twardzi faceci nie chcą rozmawiać o kobietach. W każdym razie o kobietach innych niż karczemne dziwki, choć i w tym wypadku mówią głównie o rozmiarach ich... atrybutów i twardości swoich... hmm... - zamiarów. O kobietach z ich serc nie mówią za dużo – bo to zaczyna boleć.

Sharpe nie jest wyjątkiem. Możliwe też, że po prostu nie ufa mi na tyle, by się zwierzać z każdej swojej przygody. Ale i on miewa chwile słabości. Ta chwila ma na imię Mary. Z tego co się dowiedziałem, to właśnie przez nią Sharpe ma blizny na plecach. Może nawet nie tyle przez nią samą, co przez uczucie, któremu nie był w stanie się przeciwstawić.

Przez zaciśnięte zęby wspomniał nazwisko jakiegoś sierżanta... Hag... nie... Hakeswill... chyba tak ono brzmiało. Sharpe stwierdził tylko, że już nigdy nie opuści gardy tak nisko oraz, że obiecał sobie skończyć z problemem, jeśli tylko ta kanalia pojawi się znowu na jego drodze.
Najwyraźniej są blizny, które bolą pomimo upływu czasu.



Z nieodnalezionego dziennika Richarda Sharpe;
Tygrys, B. Cornwell, Wydawnictwo Erica, Warszawa 2008

poniedziałek, 18 października 2010

Zakute rogate łby... – paskudnego snu ciąg dalszy.

Zapytałem Bernarda – co o tym sądzić. Czyżby nadszedł już czas, by oddać królewską monetę i wycofać się z wojaczki? A może to jakieś zatrute francuskie żarcie?

Bernard tylko się bezczelnie uśmiechnął i odniosłem wrażenie, że będzie chciał powiedzieć raczej coś na temat francuskiego wina, niż zatrucia pokarmowego. - W każdym razie – powiedział – nie masz powodów się obawiać. Prawdopodobnie nasłuchałeś się jakichś bzdur w nocy przed snem.
Zakląłem szpetnie bo potraktował mnie, jakbym był kilkuletnim dzieckiem. Odwróciłem się i już odchodząc usłyszałem, jak coraz głośniej się śmiał. coś mi mówiło, że to się nie mogło tak skończyć...


Później wieczorem przysiadł się do nas przy ognisku. Zapytał, czy wino nam smakuje, po czym zaproponował, że opowie nam pewną historię...







Z nieodnalezionego dziennika Richarda Sharpe;
Ostatnie Królestwo, B. Cornwell, Wydawnictwo Erica, Warszawa 2010

piątek, 8 października 2010

Zakute rogate łby – paskudne sny o domu.


Śniłem dziś o rodzinnych stronach. Nie mówię, że wojaczka mnie nie pociąga, ale czasem i mnie zdarza się zatęsknić za Wyspami. Problem w tym, że miałem zupełnie dziecięcy koszmar.

Prawie co dzień widzę krew, rany cięte i złamane, a nawet wyrwane kończyny, a mimo to potrafię zasnąć wieczorem i obudzić się rano śpiąc całą noc bez przeszkód. Może czasem wymaga to odrobiny wina więcej, niż normalnie, ale i tak nic nie zakłócało mojego snu. Wygląda na to, że wino ostatniej nocy było dużo słabsze...

Zakute i rogate łby napadały na jedną wioskę po drugiej paląc domy, gwałcąc kobiety i zabijając dzieci – zupełnie jak...
... sam nie wiem...




Z nieodnalezionego dziennika Richarda Sharpe;
Ostatnie Królestwo, B. Cornwell, Wydawnictwo Erica, Warszawa 2010

niedziela, 26 września 2010

Ludzie o nim ciągle gadają.

Po ostatnim wieczorze w karczmie Sharpe jakoś dziwnie mi się przygląda. Odnoszę wrażenie, że nie uwierzył w moje opowieści o legendzie Artura.

Obserwuję go i staram się go nauczyć. Wszystko jednak wskazuje na to, że jeszcze wiele pracy muszę mu poświęcić. Postanowiłem dziś wyjaśnić przyczynę Sharpowego spojrzenia i poszedłem posłuchać, co mówią pozostali żołnierze.

Zaczęło się od tego, że wszyscy widząc, jak się do nich zbliżam milkli, bądź zmieniali temat i zaczynali dyskusję o pogodzie. Żyłbym z pewnością w nieświadomości, gdybym nie musiał skorzystać z wygódki. Dopiero wtedy, otoczony osobistą ciszą usłyszalem rozmowę toczoną przez dwóch strzelców, którzy najwyraźniej nie zauważyli, jak zamykałem za sobą drzwi przybytku. To co usłyszałem potwierdziło moje przypuszczenia. Richard uznał, że zdecydowanie za dużo wczoraj wypiłem, bo w takie bajki, jak te, które wczoraj usłyszał, to on nie ma zamiaru wierzyć.

O samym Sharpie też coś podsłuchałem, ale to opowiem wam już innym razem.



Z nieodnalezionego dziennika Richarda Sharpe;

sobota, 18 września 2010

Bernard znów przesadził z winem – nic na to nie poradzisz Sharpey.



Miło jest posłuchać tego co ma do powiedzenia Bernard. Ten mnich ma zdecydowanie dar do opowiadania. Czasem jednak wydaje mi się, że przesadza z winem, bo jego historie za bardzo przypominają bajki dla dzieci i wcale nie chce mu się wierzyć.

Harper powiedział mi wprost: zapomnij o tym. Bernard prawdopodobnie ma w sobie pintę irlandzkiej krwi i opowiadać może do woli, a Ty i tak się nie zorientujesz, kiedy buja, a kiedy mówi prawdę.

Musi coś byćw tym, co mówi Harper, bo raz na jakiś czas Bernard opowiada o tej samej historii, o królach, czarnoksiężnikach i pięknych królowych. Ciągle powtarza przy tym imię – Artur.




Z nieodnalezionego dziennika Richarda Sharpe;
Nieprzyjaciel Boga, B. Cornwell, Wydawnictwo Erica, Warszawa 2010

piątek, 10 września 2010

Dobry wróg i zły przyjaciel.

Siedzę sobie przy ogniu i patrzę na Bernarda. Jak na Żabojada nie zachowuje się typowo. Nie pytaliśmy go o pochodzenie, a on sam mówi tyloma językami, że trudno ustalić skąd przyszedł. On sam woli chyba siedzieć z nami, niż z Francuzami. Nie możemy powiedzieć, że nam pomaga. Ale też nie zachowuje się jakby chciał od nas wyciągnąć informacje. Chyba możemy mu zaufać.

Bernard rozmawia dość często z Harperem. Chyba wziął sobie do serca jego irlandzkie pochodzenie i w jakiś mnisi i pokręcony sposób uznał, że będą mieli o czym rozmawiać. Kto ich tam wie.

Muszę jednak przyznać, że są chwile, kiedy Harper szczerze mi imponuje. Tak jak wtedy, gdy pod falszywymi nazwiskami zaciągnęliśmy się powtórnie do armii. Podał się wtedy również za Irlandczyka – O'Keefe, czy tak jakoś. Tchórzliwy sierżant wyżywał się na nim tylko dlatego, że kochał swoją wyspę. Ale Harper wytrzymał. Dobrze mieć go po swojej stronie. Niestety nie mogę tego samego powiedzieć o dowódcach regimentu, do którego wtedy trafiliśmy. Tych wolałbym mieć przed sobą niż za plecami – podstępni i tchórzliwi zapatrzeni tylko w swoje odbicia.


Z nieodnalezionego dziennika Richarda Sharpe;
Kampanie Sharpa, B. Cornwell, Wydawnictwo Erica, Warszawa 2010

sobota, 4 września 2010

Niedziela jak zawsze.

Nadeszła niedziela. Trudno w to uwierzyć, ale nawet na wojnie czasem się to zdarza. Jeszcze trudniej uwierzyć w to, że te potępione przez niebo żabojady też czczą dzień święty. Zapytałem Bernarda, o co może w tym chodzić.

Bernard stwierdził, że sam tego nie rozumie, bo choć widzi wyraźnie, że i Francuzi zasłaniają się imieniem Pana, ale przecież On nie może popierać obu stron. Pan może się gniewać, ale nie jest aż tak bezinteresownie okrutny.
Pociągnął łyk wina, który ja mu postawiłem i stwierdził jak zawsze, kiedy chciał uniknąć dalszego zgłębiania tematu: niezbadane są ścieżki Pana.


Przypomniało mi się, jak kilka niedziel temu natrafiliśmy na innego kapelana. Harper jak zawsze chciał się popisać i rozpuścił ten swój irlandzki jęzor. Jego zuchwałość była tym większa, że i klecha pochodził z wyspy, ale ten ostatni szybko zgasił wesołkowatość mojego strzelca mianując go ministrantem w najbliższej mszy.


Z nieodnalezionego dziennika Richarda Sharpe;
Kampanie Sharpa, B. Cornwell, Wydawnictwo Erica, Warszawa 2010

niedziela, 22 sierpnia 2010

Czy ktoś Ci kiedyś uwierzy, Sharpe.

Każdy kto mowi, że nie zastanawia się nad życiem, jest albo głupcem, albo łgarzem. Sam często siedzę przed namiotem i zastanwiam się czy ktoś nam kiedyś uwierzy, gdy po latach usiądziemy przy piwie i zaczniemy opowiadać młodzieży, o tym, co widzieliśmy na wojnie. Chciałem o tym kiedyś pogadać z Bernardem – może jako duchowny mógłby mi przedstawić jakikoliwek rodzaj wytłumaczenia. Zapytał mnie tylko: A co jeśli nie przeżyjesz? Myślisz, że ktoś napisze o tym książkę...?

Najwyraźniej nie był w nastroju, a i mnie go zepsuł doszczętnie. Wyszedłem więc do swojego oddziału i wydałem polecenie ćwiczeń z Bakerami. Zaczynało mnie irytować, że drużyna strzelców oddaje tylko dwa strzały na minutę. Za szybko giniemy i za wolno uzupełniają nam szeregi, żeby sobie pozwolić na takie zabawy.

Minie tydzień... może więcej, ale się nauczą...


Z nieodnalezionego dziennika Richarda Sharpe;
Kampanie Sharpa, Triumph, B. Cornwell, Wydawnictwo Erica, Warszawa 2010

piątek, 13 sierpnia 2010

1803 W końcu przyjdzie czas na Sukcesy, Sharpe.

To był dziwny rok, teraz kiedy na to patrzę. Wydawało mi się, że całkowicie spaprałem sprawę McCandlessa. To była masakra, a ja dalej nie wiem, co jeszcze mogłem zrobić, by jej zapobiec.

Okazało się, że zdrajcą był Dodd, ale jeśli by mnie ktoś pytał to ten szczurzy krętacz Obadiah na pewno też maczał w tym palce. Musiał mieć w tym jakiś swój interes i ciągle chciał mnie aresztować - nawet dorwał McCandlessa – a wszystko jakby specjalnie chciał pozwolić umknąć Doddowi.

Gdyby nie fakt, że Wellesley mnie awansował mogło się to źle skonczyć.


Koniec końców awans jednak był. Coś mi mówi, że jeszcze przyjdzie czas na większe sukcesy.


Z nieodnalezionego dziennika Richarda Sharpe;
Kampanie Sharpa, Triumph, B. Cornwell, Wydawnictwo Erica, Warszawa 2010

niedziela, 8 sierpnia 2010

Lato 1813 – Dlaczego szeregowcy nie powinni umieć czytać...

Dziś do obozu przyszedł nowy transport mięsa armatniego. Biedne i niczego nie podejrzewające dusze przebyły połowę Europy tylko po to, by w końcu zginąć od kul muszkietów, lub rozniesieni na bagnetach. Nie chodzi o to, że Francuzi są od nas lepiej wyszkoleni. To ci nowi po prostu nic nie potrafią. Chociaż nie... jeden z nich potrafi czytać. Przeczuwałem, że będą przez niego kłopoty.

Harper poczuł się przez chwilę w swoim żywiole, kiedy się okazało, że żóltodzioby przyjechały z Irlandii. Szybko wypytał o nowiny z kraju, a potem zaserwował im prawdziwą polową musztrę.

Po tygodniu mieliśmy ruszać do walki z Francuzami. To właśnie wtedy w obozie pojawiły się te amerykańskie gazety i wiadomości z Irlandii. Nasze dzielne mięsto armatnie zaczęło dezerterować. Ci, których udało się złapać mówili, że wracają do domu ratować swoje rodziny. Dopiero później odkryliśmy prawdę o tym, że informacje były fałszywe... niestety szeregowiec, który potrafił czytać nie wiedział o tym i zasiał ferment. Oni nie powinni umieć czytać


Z nieodnalezionego dziennika Richarda Sharpe;
B. Cornwell, Wydawnictwo Erica, Warszawa

środa, 28 lipca 2010

Diego – człowiek z opaską na oku

Diego rozsiewał wokół siebie atmosferę zaufania i czegoś jeszcze. Dopiero później rozpoznałem to drugie uczucie – ludzie mu ufali bo bali się tego nie zrobić. Po prostu Diego miał w sobie coś takiego, co mówiło “zaufaj mi lub zgiń”. Odczucie było na tyle poważne, że przekonywało nawet największych zawadiaków, którzy fizycznie mieli nad nim przewagę. Diego sprawiał wrażenie, że będzie walczył nieczysto nawet w kategoriach bitek karczemnych. Jego oczy... jego oko zdawało się składać obietnicę połamanych rąk, rozbitych nosów, wybitych rodzin i spalonych domów.

Diego wywierał taki efekt na wszystkich bez podziału na szarże. Przechodząc koło namiotu “Nosa” słyszałem jak komentował jego wizytę w obozie: “dziękujmy losowi, że on jest po naszej stronie.” Dopiero później dowiedziałem się, co miał na myśli.

Później oznaczało moment, w którym razem z moim strzelcami dostaliśmy rozkaz wyruszenia na teren Żabojadów.


Z nieodnalezionego dziennika Richarda Sharpe;
B. Cornwell, Wydawnictwo Erica, Warszawa

środa, 21 lipca 2010

lipiec 1814 – Wieczory Sharpe'a

Wczoraj wieczorem znou gadaliśmy z Bernardem. Czas mijał szybko i płynnie. Mnich opowiadał te swoje niestworzone historie, o rycerzach zakutych w pancerze, o motłochu walczącym cepami, o wojnach w calej Europie i o tym, jak to wszystko się miało do dzisiejszych poczynań Bonapartego.

Nawet nie pamiętam kiedy przeszliśmy na tematy polityczne i znowu zrobiło się zwyczajnie. Rozmowy szły dalej, ale świadomość, że do awansu najczęściej jest potrzebne właściwe urodzenie wcale nie poprawiała mi humoru. Czas mijał jeszcze płynniej – przynajmniej do czasu, kiedy skończyło się piwo. Może to i lepiej, bo już zaczynałem widzieć dwóch Bernardów.

Rano, gdy wychodziłem z namiotu, rozbawiony Harper zapytał mnie, czy ma mi przynieść wiadro wody. Pokazałem mu więc,...




... żeby przyniósł więcej.



Z nieodnalezionego dziennika Richarda Sharpe;

czwartek, 15 lipca 2010

Co Ci się śni Sharpe?

Miałem dziś bardzo dziwny sen.
Nie kojarzę tych twarzy, ani tego uzbrojenia, ale nawet jak na nasze standardy wyglądało przestarzale.

Mimo wszystko obudziłem się spocony – nie wyglądali mi na Francuzów, ale nie wiem, czy chciałbym spotkać ich sam na sam...







Z nieodnalezionego dziennika Richarda Sharpe;

czwartek, 8 lipca 2010

Lipiec – Sharpe znowu coś szykuje.

Zapowiada się gorące lato. Nie wiem skąd we mnie to przekonanie, ale wiem, że Sharpe coś szykuje.

Obserwuję go i staram się go nauczyć. Może kiedyś jeszcze dam radę poznać go na tyle, żeby wiedzieć co siedzi w jego poobijanym łbie. Na razie tylko czuję, że wisi coś w powietrzu i jeszcze tego lata wykręci jakiś numer. Urządzi sobie jakąś eskapadę, może jakiś pojedynek, albo znowu zwinie żabojadom jakiś sztandar – nie wiem, ale jestem przekonany, że w namiocie dowódców będą o nim gadać jeszcze w ciągu tego lata.

Nie zrozumcie mnie źle – życzę mu jak najlepiej i wcale nie jestem złośliwy. Sharpe po prostu ma wokół siebie taką aureolę kłopotów. Czy tego chce, czy nie problemy snują się za nim jak... mniejsza z tym – sami dobrze wiecie, o jakie porównanie mi szło. Niektórzy już tak mają – jedni mają rękę do kasy, a drudzy mają pysk do bicia. Najważniejsze by jedno i drugie robić z głową i nie dać się zabić...
Do kasy, to on raczej drygu nie ma, ale zabić chyba też się nie da. Nie wiem, co on teraz knuje, ale będzie głośno, więc jeszcze poczekam i posłucham.




Z nieodnalezionego dziennika Richarda Sharpe;

poniedziałek, 5 lipca 2010

Człowiek z opaską na oku powiedział: “Jesteś martwy Sharpe”

Nie mam szczęścia do ludzi, którzy stracili oko w potyczce. Spotykam ich wielu, ale większość z nich to szeregowcy, którzy nie mają innego wyjścia jak ruszyć z nożem na pistolety. Oni czują się szczęśliwi, że przeżyli. Czasem jednak trafiam na jednookich wyższych stopniem. Ci z kolei często wierzą, że skoro los doświadczył ich, oni mają prawo uprzykrzać życie innym.
Najczęściej kończy się bijatyką, może rozbitym nosem, nową blizną i ujmą na honorze. To się da przeżyć. Nawet jeśli sam skończę z bolesnymi siniakami i odrazą do człowieka, to jestem w stanie nad tym zapanować. Czasem jednak sprawy mają się dużo gorzej.

Na ogół staram się nie traktować wojny, jak sprawy osobistej – jakby mi kto nafajdał do mojej własnej piaskownicy. Nie jestem aż tak głupi. Sam tej wojny nie wygram, poza tym nie płacą mi za to aż tak dobrze. Jednak kiedy spotkałem Diego, poczułem, jakby jakiś żabojad zatańczył właśnie kankana na moim grobie...


Z nieodnalezionego dziennika Richarda Sharpe;
B. Cornwell, Wydawnictwo Erica, Warszawa 2007

poniedziałek, 28 czerwca 2010

Jam jest Bernard, Mnich – opowiem Wam o Sharpie II

Sharpey... Sharpey... - po co te nerwy? Obcy ludzie się za ciebie podają i psują ci krew, a ty szukasz zemsty i “sprawiedliwości Sharpa”... jedyne, co tak naprawdę możesz uzyskać, to jeszcze więcej wrogów. Ale co ja, prosty mnich, mogę o tym wiedzieć.

Niewiele, ale wiem, że Richard nie domyślił się, że przynajmniej raz sam podałem się za niego. Patrząc teraz w jego notatki widzę, że ten jeden raz trafiłem w bardzo kiepski moment. Na moje szczęście nie miał wtedy dość czasu by przeprowadzić swoje śledztwo dość dokładnie. Wtedy to był żart z mojej strony, ale w tym czasie jakaś kobieta rozwścieczyła go dokładnie. Napisała oficjalną skargę na oficera armii brytyjskiej o nazwisku Sharpe. Twierdziła, że zachował się niehonorowo względem niej. Miał podobno grozić jej życiu i godności, a oprócz tego nastawał na życie jej małżonka. Problem polegał na tym, że Richard nigdy nie spotkał tej damy.

Hmm... w każdym razie – nigdy wcześniej.

Gdyby wtedy pomylił tropy i wpadł na mój ślad, nie pisałbym dziś dla Was.




Z nieodnalezionego dziennika Richarda Sharpe;

niedziela, 20 czerwca 2010

1810 – Kim jesteś Sharpe

Śledzę go od trzech tygodni. Podawał się za mnie i tylko przysparzał mi wrogów i dodatkowych kłopotów. Wyższe szarże na pewno wykorzystają to przeciwko mnie. Nawet “Nos” mi nie pomoże i awans diabli wezmą.



Sam nie wiem, komu teraz mogę ufać, a komu nie. Przez starania tego uzurpatora odnoszę wrażenie, żę wszyscy wokoło próbują wbić mi nóż w plecy. Póki nie udowodnię kim jest i co zrobił, nie mam szans na odpoczynek. Doprowadzę go przed Wellingtona, i jeśli on go nie ukarze, ja to zrobię...


To przecież nie mogłem być ja...
to nie ja...



Z nieodnalezionego dziennika Richarda Sharpe;

środa, 9 czerwca 2010

Jam jest Bernard, Mnich – opowiem Wam o Sharpie

Spotkałem młodego Sharpa w jakiejś karczmie po bardzo długim i męczącym marszu. Na początku przypominał zwykłego młokosa – brudny, spocony, zakurzony i z żądzą mordu w oczach. Ale reszta obdartusów z jego otoczenia mówiła do niego “Sir”. Bardzo byłem ciekaw – Panie wybacz mi ten grzech – dlaczego tak było. W chwili słabości przysiadłem się więc i zaoferowałem kufel.

Okazało się, że uratował życie komuś ważnemu, a ten wyniósł go ponad szereg. Zainteresował mnie więc tym bardziej.

Zrozumcie mnie – jestem wędrownym mnichem, który wędruje po obcych sobie terenach, często nawet wśród wrogów. Zbieram więc różne informacje – nigdy nie wiadomo, co może uratować mi życie, lub napełnić brzuch...

A Richard o tym nie musiał wiedzieć. Lubił słuchać, gdy opowiadałem mu o dawnych królach – uwielbiał opowieści o bohaterach wywodzących się z plebsu. Słuchał gorliwie. A czasem sam coś od siebie dodał - “jak to w szeregach bywa”.

Zauważyłem, że jest również żądny zdobywania – kobiet, fortec, a może nawet wiedzy i sławy. Nie obnosił się z tym, ale dało się w nim czytać, jak w książce.

Nauczył się czytać i pisać – co za szczęśliwy zbieg okoliczności – czego nie powiedział, mogłem wyczytać z jego dziennika, który – niech mi Pan wybaczy – zaginął pod koniec naszej długiej znajomości.



Z nieodnalezionego dziennika Richarda Sharpe;

piątek, 4 czerwca 2010

1813 – Sharpey – ty porywczy głupcze...

Czasem wydaje mi się, że nie umrę podczas snu we własnym łóżku. Czasem mam wręcz pewność. Wszystko przez to, że nie potrafię usiedzieć spokojnie i zachować zimnej krwi, kiedy ktoś rzuca mi rękawicę. Jeśli jeszcze do tego podaje łże ... fałszywe powody...

...wiem – pojedynki są zakazane. I można za nie zawisnąć. Ale tak myślę, że nie będę się zmieniał. Nie chcę, żeby jakiś ubłocony żabojad wykorzystał chwilę niepewności, kiedy ja będę się zastanawiał, czy powinienem zrobić unik, czy nadziać go na ostrze.

Mam tylko nadzieję, że mnie za to kiedyś nie powieszą...


Nic to... pożyjemy zobaczymy.


Z nieodnalezionego dziennika Richarda Sharpe;
B. Cornwell, Wydawnictwo Erica, Warszawa 2010

środa, 26 maja 2010

1813 marzec – czasem lepiej siedź cicho, Sharpey...

Mnich Bernard opowiadał mi o tym, jak król, którego wszyscy, znali i szanowali sam pytał prostego drwala, czy kowala o tajniki ich zawodów. Chciał wiedzieć, jak budować zgodnie z ich doświadczeniami

Z tego co mówił mnich wynikało, że król wierzył w wykształcenie, głównie tych wysoko urodzonych, ale równie wysoko cenił doświadczenie prostych rzemieślników, którzy swoje doświadczenie liczyli już w pokoleniach.

A dziś do obozu zjechał jakiś “Sir”. Podobno napisał książkę, o tym, jak mają walczyć i zachowywać się żołnierze przed walką i w trakcie walki. Podobno uwzględnił nawet warunki hiszpańskie, choć nigdy w Hiszpanii nie był...


Wieczorem odczytałem kilka z jego porad ludziom w moim oddziale. Mieliśmy niemały ubaw. Boję się jednak, że to właśnie przez takich “specjalistów” wszyscy na tej wojnie zginiemy...


Z nieodnalezionego dziennika Richarda Sharpe;

środa, 19 maja 2010

1815 lipiec – ...strasznie zimna noc, Sharpey...

Wojna przyzwyczaiła mnie do tego, żeby nie szukać w niej ideałów. Nawet kobiety ... - nawet nad nimi należy się podwójnie zastanawiać. Rany, ależ dzisiaj zimna noc...

Mnich Bernard przyłapał mnie dziś, jak dawałem nauczkę jakiemuś młokosowi, który miał problem z uznaniem autorytetu żołnierza podniesionego do rangi oficera. Szczerze mówiąc nie zapomniałem nic z młodzieńczych bijatyk - pewne sprawności mogą uratować życie. Oczywiście nie umknęło to uwadze Bernarda. Zapytał mnie wprost, czy zawsze walczę w tak “brudny” sposób, więc mu odparłem, że czasem to jedyne wyjście.
Opowiedział mi wtedy historię króla, który również miał podobną zasadę. Przede wszystkim trzeba było przeżyć, żeby zwyciążyć, a to jak się walczyło... cóż... historia nie ocenia zwyciązców. Podobno jakiś jego brat – Derfel, czy jakoś tak – próbował kiedyś opisać tę postać, taką, jaką była naprawdę, ale historia szybko przywróciła prawa legendzie.


Na odchodne powiedział mi jeszcze: - Ten król miał na imię Artur, kto wie, Richard, może kiedyś i o tobie ktoś kiedyś dobrze napisze.


Z nieodnalezionego dziennika Richarda Sharpe;
Zimowy Monarcha, B. Cornwell, Wydawnictwo Erica, Warszawa 2010

wtorek, 11 maja 2010

1812 – co z tą Hiszpanią, Sharpey?

Siedzę, piję i nic z tego nie rozumiem. Jednego dnia jestem kapitanem, drugiego, kapitanów jest za dużo. Właściwie to mogłem do tego przywyknąć. Być może nawet powinienem. Wiele rzeczy w życiu żołnierza zdarza się, choć nie ma ku temu powodu. Ani wyjaśnienia. Sam przecież byłem chłostany za coś, co zrobił, kto inny. Jak on się nazywał... no tak - Hakeswill...

Teraz znowu się pojawił i problemy od razu zaczęły się zwiększać. Tym razem plecy pod bat podłożył Harper. Z tego samego powodu. Hakeswill... powinienem ustrzelić drania przy pierwszej możliwej okazji. Albo pozwolić zrobić to Teresie.

Jutro szturmujemy miasto. Wyrwa w murach jest już chyba na tyle wielka, że powinno się udać.
Kogo ja oszukuję... znowu zginą żołnierze. Ale może tym razem zginie również i Hakeswill.



Z nieodnalezionego dziennika Richarda Sharpe;
Sharpe's Company, reż. Tom Clegg, 1994

czwartek, 6 maja 2010

1815 – tawerniane wieczory

Z tego, co opowiadał nam dziś Bernard, nic nie trzymało się kupy. Zaczął mówić coś o chłodnym... nie wręcz mroźnym froncie. O czasach, kiedy liczne wojska wyruszały w pogoni za Kielichem. Tysiące ginęły, kobiety wdowiały, a dzieci traciły ojców. Właściwie wyglądało to zupełnie jak wczoraj i dziś... może z wyjątkiem Kielicha.

Od lat ta sama historia - za Króla... za Anglię..., a czasem dla kasy i sławy. Dawniej wchodziła w grę jeszcze religia. Dziś to już tylko polityka. Dziś wszyscy giniemy przez Francuzów.

Bernard opowiadał jeszcze o władcy - o królu, który zjednoczył ziemie brytyjskie i zaszczepił honor wśród swoich rycerzy.

Może to i prawda - ale w bitwie nie zatrzymam bagnetu honorem



Z nieodnalezionego dziennika Richarda Sharpe;

wtorek, 27 kwietnia 2010

1814 – tawerniane wieczory

Życie w armii kieruje się swoimi zasadami. Oczywiście są równi i równiejsi, a o przyjaciół dbasz równie mocno,co o wroga – zawsze warto wiedzieć, gdzie się właśnie znajdują. To ważne mieć jednych za plecami, kiedy drugich masz przed nosem.
Dziś do izby, razem z drzwiami, wpadł jakiś sierżant z rozciętą wargą i przestwionym nosem. Wstał, rozejrzał się, wybiegł a za chwilę jego miejsce zajął inny żołnierz. Wejście miał podobne do kaprala, ale chyba bardziej krwawił. Wyglądało na to, że dobrze się bawili.

Z jakiegoś powodu przypomniało mi się, jak kilka lat temu “zaprzyjanialiśmy” się z Harperem. Takie tam przekomarzanie, przepychanki i rozbite nosy. Kto by się teraz doszukiwał przyczyn.


Przyjaźnie w armii też kierują się swoimi zasadami.



Z nieodnalezionego dziennika Richarda Sharpe;
Sharpe's Rifle, reż. Tom Clegg, 1993

środa, 21 kwietnia 2010

1809

...mam w drużynie młodego duchem długowłosego Hagmana. Chłopak ma zacięcie do śpiewania. I chyba jest nawet złośliwy...

Kiedy pojawiają się nowi i niedoświadczeni żołnierze Hagman zawsze nuci:
Here's Forty Shillings on the Drum,
For those that Volunteers do come,
With Shirts, and Cloaths, and present Pay,
When o'er the Hills and far away...


naiwni - z nadzieją na chwałę i bogactwo śpiewają razem z nim, a potem rano idą do walki. Połowa z nich już nigdy nie zaśpiewa





Z nieodnalezionego dziennika Richarda Sharpe;

środa, 14 kwietnia 2010

1815 - czerwiec/lipiec - ta sama tawerna

To podróżne życie mnicha chyba nie jest takie złe. A na pewno jest barwne. Zwłaszcza kiedy już się człowiek rozsiądzie i napije.

Mnich Bernard, o którym już chyba wspominałem, ma albo bardzo bujną wyobraźnię, albo bardzo słabą głowę. Doprawdy sam nie wiem, co o tym myśleć – w końcu, jak to mówią, w każdej bajce jest ziarno prawdy. Czy informacje uzyskane od Bernarda mogą mi się na coś przydać? Wczoraj, na przykład, zaczał opowiadać jak bardzo dość ma tej odwiecznej angielsko-francuskiej przepychanki. Zacząłem więc słuchać uważniej. Kiedy jednak zaczął opowiadać o tym, jak niemal 500 lat wcześniej banda Francuzów napadła na angielską wioskę i niemal uszło im to na sucho, nie brzmiał już wiarygodnie.

Crècy? - może się kiedyś tam wybiorę...


Z nieodnalezionego dziennika Richarda Sharpe;
Hellequin, B. Cornwell, Wydawnictwo Erica, Warszawa 2008

środa, 7 kwietnia 2010

1815 - czerwiec/lipiec

Czasem odnoszę takie wrażenie, że nawet sami Francuzi nie lubią Francuzów. Mają ich dość i kiedy skończy się wino opuszczają ich towarzystwo tak szybko jak to możliwe. Nie ma świętego, który by to zniósł...

...co mi przypomina - spotkałem wczoraj w karczmie mnicha Bernarda. Jest chyba Żabojadem, ale wcale mu nie spieszno do swoich. Spotykałem go już kilkukrotnie na chyba wszystkich polach tej wojny. Ciągle się kręci po kraju i opowiada najróżniejsze historie. Być może powinienem się nim bliżej zainteresować - czy przypadkiem nie jest szpiegiem, ale póki jeszcze jest wino posłucham co powie tym razem...



Z nieodnalezionego dziennika Richarda Sharpe;
Bernard Cornwell

wtorek, 30 marca 2010

1815 - czerwiec

Wiem, że coś wisi w powietrzu... coś czego być może powinienem się bać, ale jednocześnie nie mogę sę doczekać. Czuję zbliżającą się rzeź... na pewno warto wcześniej nabrać sił i posilić się.

O Francuzach można wiele powiedzieć. W większości będą to rzeczy złe i niesławne, ale wiele gorszych rzeczy można powiedzieć o naszych obozowych kucharzach. W porze obiadowej najchętniej poszedłbym do karczmy - nawet francuskiej.

Może nawet napiszę o tym kiedyś książkę...

... kucharską ha... ha... ha...



Z nieodnalezionego dziennika Richarda Sharpe;
Sharpe - chefs on campaign

środa, 24 marca 2010

1807 - w drodze do Kopenhagi.

Mam już chyba dość. Starzeję się a królewski szyling daje mi coraz mniej satysfakcji. Zdecydowałem się opuścić szeregi armii.
Wczoraj spotkałem się z dawnym towarzyszem, który skierował mnie właśnie w stronę Kopenhagi. Nikt nie mówił, że będzie prosto, ale brytyjski oddech na plecach nie nastraja mnie optymistycznie. Przynajmniej Francuzi są na swoich pozycjach - tuż przede mną, odwróceni plecami...

... jeszcze nie tęsknię za pokojem.


Z nieodnalezionego dziennika Richarda Sharpe;
Łupy, B. Cornwell, Wydawnictwo Erica, Warszawa 2007