sobota, 3 września 2011

Jakiś triumf przydałby się bezsprzecznie

Siedzimy przy ognisku i milczymy. Widzę, że moich ludzi coś gnębi i niewiele jestem w stanie na to poradzić. Żabojady ostatnio za często nam zwiewają, a my coraz częściej napotykamy na efekty ich przemarszów. Spalone wioski, okaleczone wieśniaczki i dzieci... żołnierze są przygnębieni.

Zdecydowanie przydałby się jakiś triumf.

Chciałem im opowiedzieć o pewnej potyczce pod Assaye - żeby ich trochę podnieść na duchu, ale...

cóż. Nie każdy da się pocieszyć opowieściami pełnymi zdrajców.



Przydałby się Triumf

sobota, 5 lutego 2011

Święta, jak święta, a Sharpe, jak nie Sharpe

Jako osoba – jakby nie patrzył – duchowna przyjąłem sobie misję spowiadania nieszczęśników ruszających do bitwy. Przewędrowałem w ten sposób niemal całą wojnę wzdłuż i wszerz. Widziałem już ulgę na twarzach grzeszników, widziałem hardość i strach. Widziałem panikę i niedowierzanie bijące z oczu najzimniejszych morderców i ateistów, jakich gościły szeregi obu wojsk. Wreszcie... widziałem ich łzy. Wydawało mi się, że już nic nie powinno mnie zaskoczyć. A jednak nie spodziewałem się, że ujrzę zakłopotanie na twarzy Sharpe'a.

A już na pewno nie spodziewałem się powodu tego zakłopotania. Cała sprawa była o tyle zabawniejsza, że niezręczną minę miał również Harper, z którym Richard wyruszył na polowanie, by zdobyć posiłek na świąteczną kolację. Obydwaj wrócili z niczym – jako powód podali wezwanie z namiotu dowódcy i nawet szybko czmychnęli w tamtym kierunku. Jednak muszę przyznać, że zaczerwienione uszy i wzrok wbity głęboko w ziemię nie jest cechą charakterystyczną dla żołnierzy z takim doświadczeniem... w żadnej sytuacji. Ciekawość jest grzechem i bardzo wtedy zgrzeszyłem, ale powstrzymałem się od pytania.
Myślę jednak, że wiem, co zaszło. Młody adiutant, który ruszył za nimi przekazać wezwanie dowódcy powiedział mi, że zanim dał znać o sobie, zaobserwował jakby tamtych dwóch się sprzeczało. Powód – jak mu się wydawało – stał kilkanaście metrów od nich. Nie mogli dojść do porozumienia, który z nich ma oddać strzał, a żaden z nich nie chciał. I tak zgrabna łania nie została naszą kolacją...





Z nieodnalezionego dziennika Richarda Sharpe;

poniedziałek, 3 stycznia 2011

Żegnaj Hakeswill

To nie jest najlepsza z wiadomości, jakie można przekazać na początku nowego roku:
Pete Postlethwaite - odtwórca roli Hakeswilla zmarl 02. 01 2011.




http://en.wikipedia.org/wiki/Pete_Postlethwaite

wtorek, 30 listopada 2010

1808 – Strzelać, gdy do nas strzelają, Sharpe... strzelać częściej. Cz. II

Dziś postanowiłem przeprowadzić dodatkowe ćwiczenia ze strzelania. Celność to jedna sprawa, ale kiedy jej brak...

Po prostu trzeba zasypać wroga ołowiem.





Z nieodnalezionego dziennika Richarda Sharpe;
Kampanie Richarda Sharpe B. Cornwell, Wydawnictwo Erica, Warszawa,

niedziela, 28 listopada 2010

Sharpe zniknął tam, gdzie nikt by go nie szukał.

Moja znajomość z Sharpem nie trwa może zbyt długo, ale ciągle łapię się na tym, że zawsze kiedy wydaje mi się, żę już niczym mnie nie zaskoczy, robi coś całkowicie dziwnego.

Dziś zniknął na długi czas i nikt nie potrafił go znaleźć. Nie było go na nabożeństwie i nie pojawił się później, gdy jego kompania zwyczajowo grała sobie w karty. To, co mnie szczególnie zastanowiło, to fakt, że nikt nie wydawał się zaskoczony jego nieobecnością. Dlaczego. Dowiedziałem się później, kiedy wrócił wieczorem z kilkoma książkami.

Wierzcie w to, lub nie. Sharpe poszedł na targ i znalazł człowieka, który z ukrycia handlował książkami. Powiedział, że to nie dla niego, tylko dla człowieka z oddziału. Sam nie wiem, co myśleć – może znowu mnie nabiera...



Z nieodnalezionego dziennika Richarda Sharpe;
Kampanie Richarda Sharpe B. Cornwell, Wydawnictwo Erica, Warszawa,

http://www.facebook.com/note.php?note_id=169172659772880

sobota, 20 listopada 2010

1808 – Strzelać, gdy do nas strzelają, Sharpe... strzelać częściej.

Kolejny generał odwiedził nas dziś, by zostawić odrobinę bojowego ducha przed jutrzejszą bitwą. Tym wysoko urodzonym fajtłapom zawsze się wydaje, że jak rzucą kilka słów do wiwatu swoich adiutantów, to wystarczy, by pozbawić strachu rzesze zwykłych żołnierzy, którzy jutro wyruszą prosto pod kule francuskich karabinów. Dla nich będzie to równoznaczne z wykazaniem się “niebywałym męstwem w obliczu przeważających sił wroga”, które będą mogli sobie zapisać w listach do króla z prośbą o następny awans i tytuły. Tylko, że to nie oni giną...

Te cholerne karabiny, z których strzelamy częściej przypominają straszaki, niż prawdziwą broń. Większa część potyczki polega tak naprawdę na tym, by podejść jak najbliżej i strzelać jak najczęściej – a jeśli to możliwe – strzelać częściej niż wróg. I liczyć na to, że nasze kule trafią do celu, a ich nie...

Wszyscy uczyliśmy się ładować karabiny na czas. Problem polegał w tym, że nawet wtedy oddanie trzech salw w regulaminowym czasie, to było za wolno. Ładunki były za duże, ładowanie za wolne, a broń po kilku strzałach zapychała się pakułami. Na bliskim dystansie na szczęście nie musimy używać całego ładunku. Dzięki temu mamy tę niewielką przewagę nad żabojadami... dzięki temu, mój regiment jest jeszcze w miarę kompletny...



Z nieodnalezionego dziennika Richarda Sharpe;
Kampanie Richarda Sharpe, B. Cornwell, Wydawnictwo Erica, Warszawa

poniedziałek, 8 listopada 2010

Bolące blizny i wspomnienie Mary.

To zaskakujące, jak twardzi faceci nie chcą rozmawiać o kobietach. W każdym razie o kobietach innych niż karczemne dziwki, choć i w tym wypadku mówią głównie o rozmiarach ich... atrybutów i twardości swoich... hmm... - zamiarów. O kobietach z ich serc nie mówią za dużo – bo to zaczyna boleć.

Sharpe nie jest wyjątkiem. Możliwe też, że po prostu nie ufa mi na tyle, by się zwierzać z każdej swojej przygody. Ale i on miewa chwile słabości. Ta chwila ma na imię Mary. Z tego co się dowiedziałem, to właśnie przez nią Sharpe ma blizny na plecach. Może nawet nie tyle przez nią samą, co przez uczucie, któremu nie był w stanie się przeciwstawić.

Przez zaciśnięte zęby wspomniał nazwisko jakiegoś sierżanta... Hag... nie... Hakeswill... chyba tak ono brzmiało. Sharpe stwierdził tylko, że już nigdy nie opuści gardy tak nisko oraz, że obiecał sobie skończyć z problemem, jeśli tylko ta kanalia pojawi się znowu na jego drodze.
Najwyraźniej są blizny, które bolą pomimo upływu czasu.



Z nieodnalezionego dziennika Richarda Sharpe;
Tygrys, B. Cornwell, Wydawnictwo Erica, Warszawa 2008