środa, 28 lipca 2010

Diego – człowiek z opaską na oku

Diego rozsiewał wokół siebie atmosferę zaufania i czegoś jeszcze. Dopiero później rozpoznałem to drugie uczucie – ludzie mu ufali bo bali się tego nie zrobić. Po prostu Diego miał w sobie coś takiego, co mówiło “zaufaj mi lub zgiń”. Odczucie było na tyle poważne, że przekonywało nawet największych zawadiaków, którzy fizycznie mieli nad nim przewagę. Diego sprawiał wrażenie, że będzie walczył nieczysto nawet w kategoriach bitek karczemnych. Jego oczy... jego oko zdawało się składać obietnicę połamanych rąk, rozbitych nosów, wybitych rodzin i spalonych domów.

Diego wywierał taki efekt na wszystkich bez podziału na szarże. Przechodząc koło namiotu “Nosa” słyszałem jak komentował jego wizytę w obozie: “dziękujmy losowi, że on jest po naszej stronie.” Dopiero później dowiedziałem się, co miał na myśli.

Później oznaczało moment, w którym razem z moim strzelcami dostaliśmy rozkaz wyruszenia na teren Żabojadów.


Z nieodnalezionego dziennika Richarda Sharpe;
B. Cornwell, Wydawnictwo Erica, Warszawa

środa, 21 lipca 2010

lipiec 1814 – Wieczory Sharpe'a

Wczoraj wieczorem znou gadaliśmy z Bernardem. Czas mijał szybko i płynnie. Mnich opowiadał te swoje niestworzone historie, o rycerzach zakutych w pancerze, o motłochu walczącym cepami, o wojnach w calej Europie i o tym, jak to wszystko się miało do dzisiejszych poczynań Bonapartego.

Nawet nie pamiętam kiedy przeszliśmy na tematy polityczne i znowu zrobiło się zwyczajnie. Rozmowy szły dalej, ale świadomość, że do awansu najczęściej jest potrzebne właściwe urodzenie wcale nie poprawiała mi humoru. Czas mijał jeszcze płynniej – przynajmniej do czasu, kiedy skończyło się piwo. Może to i lepiej, bo już zaczynałem widzieć dwóch Bernardów.

Rano, gdy wychodziłem z namiotu, rozbawiony Harper zapytał mnie, czy ma mi przynieść wiadro wody. Pokazałem mu więc,...




... żeby przyniósł więcej.



Z nieodnalezionego dziennika Richarda Sharpe;

czwartek, 15 lipca 2010

Co Ci się śni Sharpe?

Miałem dziś bardzo dziwny sen.
Nie kojarzę tych twarzy, ani tego uzbrojenia, ale nawet jak na nasze standardy wyglądało przestarzale.

Mimo wszystko obudziłem się spocony – nie wyglądali mi na Francuzów, ale nie wiem, czy chciałbym spotkać ich sam na sam...







Z nieodnalezionego dziennika Richarda Sharpe;

czwartek, 8 lipca 2010

Lipiec – Sharpe znowu coś szykuje.

Zapowiada się gorące lato. Nie wiem skąd we mnie to przekonanie, ale wiem, że Sharpe coś szykuje.

Obserwuję go i staram się go nauczyć. Może kiedyś jeszcze dam radę poznać go na tyle, żeby wiedzieć co siedzi w jego poobijanym łbie. Na razie tylko czuję, że wisi coś w powietrzu i jeszcze tego lata wykręci jakiś numer. Urządzi sobie jakąś eskapadę, może jakiś pojedynek, albo znowu zwinie żabojadom jakiś sztandar – nie wiem, ale jestem przekonany, że w namiocie dowódców będą o nim gadać jeszcze w ciągu tego lata.

Nie zrozumcie mnie źle – życzę mu jak najlepiej i wcale nie jestem złośliwy. Sharpe po prostu ma wokół siebie taką aureolę kłopotów. Czy tego chce, czy nie problemy snują się za nim jak... mniejsza z tym – sami dobrze wiecie, o jakie porównanie mi szło. Niektórzy już tak mają – jedni mają rękę do kasy, a drudzy mają pysk do bicia. Najważniejsze by jedno i drugie robić z głową i nie dać się zabić...
Do kasy, to on raczej drygu nie ma, ale zabić chyba też się nie da. Nie wiem, co on teraz knuje, ale będzie głośno, więc jeszcze poczekam i posłucham.




Z nieodnalezionego dziennika Richarda Sharpe;

poniedziałek, 5 lipca 2010

Człowiek z opaską na oku powiedział: “Jesteś martwy Sharpe”

Nie mam szczęścia do ludzi, którzy stracili oko w potyczce. Spotykam ich wielu, ale większość z nich to szeregowcy, którzy nie mają innego wyjścia jak ruszyć z nożem na pistolety. Oni czują się szczęśliwi, że przeżyli. Czasem jednak trafiam na jednookich wyższych stopniem. Ci z kolei często wierzą, że skoro los doświadczył ich, oni mają prawo uprzykrzać życie innym.
Najczęściej kończy się bijatyką, może rozbitym nosem, nową blizną i ujmą na honorze. To się da przeżyć. Nawet jeśli sam skończę z bolesnymi siniakami i odrazą do człowieka, to jestem w stanie nad tym zapanować. Czasem jednak sprawy mają się dużo gorzej.

Na ogół staram się nie traktować wojny, jak sprawy osobistej – jakby mi kto nafajdał do mojej własnej piaskownicy. Nie jestem aż tak głupi. Sam tej wojny nie wygram, poza tym nie płacą mi za to aż tak dobrze. Jednak kiedy spotkałem Diego, poczułem, jakby jakiś żabojad zatańczył właśnie kankana na moim grobie...


Z nieodnalezionego dziennika Richarda Sharpe;
B. Cornwell, Wydawnictwo Erica, Warszawa 2007