wtorek, 30 listopada 2010

1808 – Strzelać, gdy do nas strzelają, Sharpe... strzelać częściej. Cz. II

Dziś postanowiłem przeprowadzić dodatkowe ćwiczenia ze strzelania. Celność to jedna sprawa, ale kiedy jej brak...

Po prostu trzeba zasypać wroga ołowiem.





Z nieodnalezionego dziennika Richarda Sharpe;
Kampanie Richarda Sharpe B. Cornwell, Wydawnictwo Erica, Warszawa,

niedziela, 28 listopada 2010

Sharpe zniknął tam, gdzie nikt by go nie szukał.

Moja znajomość z Sharpem nie trwa może zbyt długo, ale ciągle łapię się na tym, że zawsze kiedy wydaje mi się, żę już niczym mnie nie zaskoczy, robi coś całkowicie dziwnego.

Dziś zniknął na długi czas i nikt nie potrafił go znaleźć. Nie było go na nabożeństwie i nie pojawił się później, gdy jego kompania zwyczajowo grała sobie w karty. To, co mnie szczególnie zastanowiło, to fakt, że nikt nie wydawał się zaskoczony jego nieobecnością. Dlaczego. Dowiedziałem się później, kiedy wrócił wieczorem z kilkoma książkami.

Wierzcie w to, lub nie. Sharpe poszedł na targ i znalazł człowieka, który z ukrycia handlował książkami. Powiedział, że to nie dla niego, tylko dla człowieka z oddziału. Sam nie wiem, co myśleć – może znowu mnie nabiera...



Z nieodnalezionego dziennika Richarda Sharpe;
Kampanie Richarda Sharpe B. Cornwell, Wydawnictwo Erica, Warszawa,

http://www.facebook.com/note.php?note_id=169172659772880

sobota, 20 listopada 2010

1808 – Strzelać, gdy do nas strzelają, Sharpe... strzelać częściej.

Kolejny generał odwiedził nas dziś, by zostawić odrobinę bojowego ducha przed jutrzejszą bitwą. Tym wysoko urodzonym fajtłapom zawsze się wydaje, że jak rzucą kilka słów do wiwatu swoich adiutantów, to wystarczy, by pozbawić strachu rzesze zwykłych żołnierzy, którzy jutro wyruszą prosto pod kule francuskich karabinów. Dla nich będzie to równoznaczne z wykazaniem się “niebywałym męstwem w obliczu przeważających sił wroga”, które będą mogli sobie zapisać w listach do króla z prośbą o następny awans i tytuły. Tylko, że to nie oni giną...

Te cholerne karabiny, z których strzelamy częściej przypominają straszaki, niż prawdziwą broń. Większa część potyczki polega tak naprawdę na tym, by podejść jak najbliżej i strzelać jak najczęściej – a jeśli to możliwe – strzelać częściej niż wróg. I liczyć na to, że nasze kule trafią do celu, a ich nie...

Wszyscy uczyliśmy się ładować karabiny na czas. Problem polegał w tym, że nawet wtedy oddanie trzech salw w regulaminowym czasie, to było za wolno. Ładunki były za duże, ładowanie za wolne, a broń po kilku strzałach zapychała się pakułami. Na bliskim dystansie na szczęście nie musimy używać całego ładunku. Dzięki temu mamy tę niewielką przewagę nad żabojadami... dzięki temu, mój regiment jest jeszcze w miarę kompletny...



Z nieodnalezionego dziennika Richarda Sharpe;
Kampanie Richarda Sharpe, B. Cornwell, Wydawnictwo Erica, Warszawa

poniedziałek, 8 listopada 2010

Bolące blizny i wspomnienie Mary.

To zaskakujące, jak twardzi faceci nie chcą rozmawiać o kobietach. W każdym razie o kobietach innych niż karczemne dziwki, choć i w tym wypadku mówią głównie o rozmiarach ich... atrybutów i twardości swoich... hmm... - zamiarów. O kobietach z ich serc nie mówią za dużo – bo to zaczyna boleć.

Sharpe nie jest wyjątkiem. Możliwe też, że po prostu nie ufa mi na tyle, by się zwierzać z każdej swojej przygody. Ale i on miewa chwile słabości. Ta chwila ma na imię Mary. Z tego co się dowiedziałem, to właśnie przez nią Sharpe ma blizny na plecach. Może nawet nie tyle przez nią samą, co przez uczucie, któremu nie był w stanie się przeciwstawić.

Przez zaciśnięte zęby wspomniał nazwisko jakiegoś sierżanta... Hag... nie... Hakeswill... chyba tak ono brzmiało. Sharpe stwierdził tylko, że już nigdy nie opuści gardy tak nisko oraz, że obiecał sobie skończyć z problemem, jeśli tylko ta kanalia pojawi się znowu na jego drodze.
Najwyraźniej są blizny, które bolą pomimo upływu czasu.



Z nieodnalezionego dziennika Richarda Sharpe;
Tygrys, B. Cornwell, Wydawnictwo Erica, Warszawa 2008