sobota, 20 listopada 2010

1808 – Strzelać, gdy do nas strzelają, Sharpe... strzelać częściej.

Kolejny generał odwiedził nas dziś, by zostawić odrobinę bojowego ducha przed jutrzejszą bitwą. Tym wysoko urodzonym fajtłapom zawsze się wydaje, że jak rzucą kilka słów do wiwatu swoich adiutantów, to wystarczy, by pozbawić strachu rzesze zwykłych żołnierzy, którzy jutro wyruszą prosto pod kule francuskich karabinów. Dla nich będzie to równoznaczne z wykazaniem się “niebywałym męstwem w obliczu przeważających sił wroga”, które będą mogli sobie zapisać w listach do króla z prośbą o następny awans i tytuły. Tylko, że to nie oni giną...

Te cholerne karabiny, z których strzelamy częściej przypominają straszaki, niż prawdziwą broń. Większa część potyczki polega tak naprawdę na tym, by podejść jak najbliżej i strzelać jak najczęściej – a jeśli to możliwe – strzelać częściej niż wróg. I liczyć na to, że nasze kule trafią do celu, a ich nie...

Wszyscy uczyliśmy się ładować karabiny na czas. Problem polegał w tym, że nawet wtedy oddanie trzech salw w regulaminowym czasie, to było za wolno. Ładunki były za duże, ładowanie za wolne, a broń po kilku strzałach zapychała się pakułami. Na bliskim dystansie na szczęście nie musimy używać całego ładunku. Dzięki temu mamy tę niewielką przewagę nad żabojadami... dzięki temu, mój regiment jest jeszcze w miarę kompletny...



Z nieodnalezionego dziennika Richarda Sharpe;
Kampanie Richarda Sharpe, B. Cornwell, Wydawnictwo Erica, Warszawa

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz