środa, 26 maja 2010

1813 marzec – czasem lepiej siedź cicho, Sharpey...

Mnich Bernard opowiadał mi o tym, jak król, którego wszyscy, znali i szanowali sam pytał prostego drwala, czy kowala o tajniki ich zawodów. Chciał wiedzieć, jak budować zgodnie z ich doświadczeniami

Z tego co mówił mnich wynikało, że król wierzył w wykształcenie, głównie tych wysoko urodzonych, ale równie wysoko cenił doświadczenie prostych rzemieślników, którzy swoje doświadczenie liczyli już w pokoleniach.

A dziś do obozu zjechał jakiś “Sir”. Podobno napisał książkę, o tym, jak mają walczyć i zachowywać się żołnierze przed walką i w trakcie walki. Podobno uwzględnił nawet warunki hiszpańskie, choć nigdy w Hiszpanii nie był...


Wieczorem odczytałem kilka z jego porad ludziom w moim oddziale. Mieliśmy niemały ubaw. Boję się jednak, że to właśnie przez takich “specjalistów” wszyscy na tej wojnie zginiemy...


Z nieodnalezionego dziennika Richarda Sharpe;

środa, 19 maja 2010

1815 lipiec – ...strasznie zimna noc, Sharpey...

Wojna przyzwyczaiła mnie do tego, żeby nie szukać w niej ideałów. Nawet kobiety ... - nawet nad nimi należy się podwójnie zastanawiać. Rany, ależ dzisiaj zimna noc...

Mnich Bernard przyłapał mnie dziś, jak dawałem nauczkę jakiemuś młokosowi, który miał problem z uznaniem autorytetu żołnierza podniesionego do rangi oficera. Szczerze mówiąc nie zapomniałem nic z młodzieńczych bijatyk - pewne sprawności mogą uratować życie. Oczywiście nie umknęło to uwadze Bernarda. Zapytał mnie wprost, czy zawsze walczę w tak “brudny” sposób, więc mu odparłem, że czasem to jedyne wyjście.
Opowiedział mi wtedy historię króla, który również miał podobną zasadę. Przede wszystkim trzeba było przeżyć, żeby zwyciążyć, a to jak się walczyło... cóż... historia nie ocenia zwyciązców. Podobno jakiś jego brat – Derfel, czy jakoś tak – próbował kiedyś opisać tę postać, taką, jaką była naprawdę, ale historia szybko przywróciła prawa legendzie.


Na odchodne powiedział mi jeszcze: - Ten król miał na imię Artur, kto wie, Richard, może kiedyś i o tobie ktoś kiedyś dobrze napisze.


Z nieodnalezionego dziennika Richarda Sharpe;
Zimowy Monarcha, B. Cornwell, Wydawnictwo Erica, Warszawa 2010

wtorek, 11 maja 2010

1812 – co z tą Hiszpanią, Sharpey?

Siedzę, piję i nic z tego nie rozumiem. Jednego dnia jestem kapitanem, drugiego, kapitanów jest za dużo. Właściwie to mogłem do tego przywyknąć. Być może nawet powinienem. Wiele rzeczy w życiu żołnierza zdarza się, choć nie ma ku temu powodu. Ani wyjaśnienia. Sam przecież byłem chłostany za coś, co zrobił, kto inny. Jak on się nazywał... no tak - Hakeswill...

Teraz znowu się pojawił i problemy od razu zaczęły się zwiększać. Tym razem plecy pod bat podłożył Harper. Z tego samego powodu. Hakeswill... powinienem ustrzelić drania przy pierwszej możliwej okazji. Albo pozwolić zrobić to Teresie.

Jutro szturmujemy miasto. Wyrwa w murach jest już chyba na tyle wielka, że powinno się udać.
Kogo ja oszukuję... znowu zginą żołnierze. Ale może tym razem zginie również i Hakeswill.



Z nieodnalezionego dziennika Richarda Sharpe;
Sharpe's Company, reż. Tom Clegg, 1994

czwartek, 6 maja 2010

1815 – tawerniane wieczory

Z tego, co opowiadał nam dziś Bernard, nic nie trzymało się kupy. Zaczął mówić coś o chłodnym... nie wręcz mroźnym froncie. O czasach, kiedy liczne wojska wyruszały w pogoni za Kielichem. Tysiące ginęły, kobiety wdowiały, a dzieci traciły ojców. Właściwie wyglądało to zupełnie jak wczoraj i dziś... może z wyjątkiem Kielicha.

Od lat ta sama historia - za Króla... za Anglię..., a czasem dla kasy i sławy. Dawniej wchodziła w grę jeszcze religia. Dziś to już tylko polityka. Dziś wszyscy giniemy przez Francuzów.

Bernard opowiadał jeszcze o władcy - o królu, który zjednoczył ziemie brytyjskie i zaszczepił honor wśród swoich rycerzy.

Może to i prawda - ale w bitwie nie zatrzymam bagnetu honorem



Z nieodnalezionego dziennika Richarda Sharpe;