piątek, 10 września 2010

Dobry wróg i zły przyjaciel.

Siedzę sobie przy ogniu i patrzę na Bernarda. Jak na Żabojada nie zachowuje się typowo. Nie pytaliśmy go o pochodzenie, a on sam mówi tyloma językami, że trudno ustalić skąd przyszedł. On sam woli chyba siedzieć z nami, niż z Francuzami. Nie możemy powiedzieć, że nam pomaga. Ale też nie zachowuje się jakby chciał od nas wyciągnąć informacje. Chyba możemy mu zaufać.

Bernard rozmawia dość często z Harperem. Chyba wziął sobie do serca jego irlandzkie pochodzenie i w jakiś mnisi i pokręcony sposób uznał, że będą mieli o czym rozmawiać. Kto ich tam wie.

Muszę jednak przyznać, że są chwile, kiedy Harper szczerze mi imponuje. Tak jak wtedy, gdy pod falszywymi nazwiskami zaciągnęliśmy się powtórnie do armii. Podał się wtedy również za Irlandczyka – O'Keefe, czy tak jakoś. Tchórzliwy sierżant wyżywał się na nim tylko dlatego, że kochał swoją wyspę. Ale Harper wytrzymał. Dobrze mieć go po swojej stronie. Niestety nie mogę tego samego powiedzieć o dowódcach regimentu, do którego wtedy trafiliśmy. Tych wolałbym mieć przed sobą niż za plecami – podstępni i tchórzliwi zapatrzeni tylko w swoje odbicia.


Z nieodnalezionego dziennika Richarda Sharpe;
Kampanie Sharpa, B. Cornwell, Wydawnictwo Erica, Warszawa 2010

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz